Obróciłam się w stronę Louisa.
- Ty… ty wiedziałeś, że on tam stoi – mój głos drżał.
- Zostawiłabyś go w niewiedzy? –na jego twarzy wymalowana
była odraza. Spojrzałam na
zielonookiego.
- Przez cały czas mnie oszukiwałaś – sapnął – Przez cały ten
pieprzony czas miałem cię za kogoś innego niż w rzeczywistości jesteś!
- Ciągle jestem tą samą osobą – wbiłam paznokcie jeszcze
mocniej w swoją skórę.
- Jak mogłaś – pokręcił głowa z rezygnacją – On mógł zginąć!
– krzyknął wściekle wskazując na stojącego obok mnie bruneta
- Nigdy bym do tego nie dopuściła… - próbowałam się
tłumaczyć, lecz przerwał mi.
- Nigdy?! – powtórzył – Gdybyś była choć trochę… lojalna –
przy ostatnim słowie znowu się skrzywił – To nie dopuściłabyś by twoi chłopacy w ogóle go tknęli! Za te wszystkie sytuację co
ratowałem ci dupę tak mi się odwdzięczasz?! Porywając mojego najlepszego
przyjaciela?! – na twarzy miał czerwone wypieki ze złości.
- Harry ja nic o tym nie wiedziałam… dopiero później kiedy
Lou tam siedział…
- Po prostu poszłaś stamtąd – dokończył Tomlinson. Z
niedowierzaniem popatrzyłam na niego. Jego oczy ciskały we mnie pioruny
nienawiści. Trzy ciekawskie czupryny wychyliły się z salonu patrząc co się
dzieję.
- Myślałem, że ludzie nie mówią prawdy, że wszystko
niszczysz, a tu proszę. Mówili tylko i wyłącznie prawdę – lodowaty głos Harrego
przeszył mnie do szpiku kości –
Planowałaś to od początku tak? Kierowałaś tą całą akcją, dzwoniłaś do mnie, aby
się upewnić, że policja nic nie wywęszyła – pokręcił głową z niedowierzaniem.
Krew szumiała mi w uszach, a w ustach mi zaschło. Musiałam się oprzeć dłonią o
ścianę, aby się upaść. Co tu się właśnie
do cholery działo?! Przełknęłam swoja gorycz i spojrzałam na zielonookiego.
- Uwierz mi ten jeden raz – usłyszałam swój głos z oddali
jakby dobiegał z końca długiego tunelu.
- Już był ten jeden raz kiedy postanowiłem ci uwierzyć, a
teraz wynoś się stąd albo dzwonie na policje – stanowczym tonem nakazał.
Zamrugałam parę razy nie wiedząc czy się przesłyszałam. Mina Louisa wyrażała to
samo co Harrego, a chłopacy stojący u progu byli doszczętnie zaskoczeni.
- Dzwoń – odezwałam się zaskakując nie tylko ich, ale i samą
siebie – No dzwoń! – wpatrywałam się w Harrego, który utrzymywał ze mną kontakt
wzrokowy. Wyglądał na zagubionego spoglądając na chłopaka obok mnie. Zobaczyłam,
że Tomlinson wyciąga telefon, ale ja ani drgnęłam. Wybrał numer, ale zanim
zdążył nacisnąć zieloną słuchawkę odezwał się Harry.
- Idź – pokręcił głową – Idź puki masz szansę – przez jego
twarz przemknął cień bólu, ale po chwili znowu wrócił do kamiennej
postawy. Odepchnęłam się od ściany
spoglądając na wszystkich zgromadzonych.
- Przepraszam Louis,
że nie byłam w stanie cię uwolnić, ponieważ narażałabym twoje życie jak i swoje
– w ustach poczułam krew od przygryzanej wargi i wzrok skierowałam na Stylesa.
Przełknęłam ślinę patrząc w jego oczy i otworzyłam usta, by coś powiedzieć,
lecz żaden dźwięk się z nich nie wydostał. Obróciłam się na pięcie wybiegając z
mieszkania. Jesienny podmuch wiatru otulił moją twarz pomagając zaczerpnąć
oddech. Przyłożyłam rękę do twarzy
czując, że moje policzki są mokre od łez. Przymknęłam na chwilę oczy po chwili
wychodząc na ulicę. Przebiegłam przez jezdnię chcąc się znaleźć jak najdalej od
tego miejsca.
***
Alec Lewis siedział na skórzanej kanapie grając na X
Boxsie. Obok niego miejsce zajmował jego
starszy kolega Jordan obserwując mętnym wzrokiem gę bruneta. Alec miał 18 lat,
lecz nie uczył się już. Rzucił szkołę kiedy miał 16 lat na rzecz
kryminalistycznego życia. Nigdy nie lubił swojego poprzedniego życia, monotonne
dni, które były takie same. Miał on przykładnych i wzorowych rodziców. Ojciec
prawnik, matka szanowana nauczycielka, a starsza siostra świeciła przykładem.
Wzorowa córeczka. Dobrze się uczyła, nie wychodziła na imprezy, co niedzielę
szła do kościoła. Jedynym słabym ogniwem w tej rodzinie był Alec. Nigdy nie miał dobrych ocen, za to dobry był
w sporcie. Nocami szwendał się z jego kumplami pijąc piwa i paląc trawkę, którą
załatwił im znajomy diler. Po pewnym czasie uciekł z domu zabierając ze sobą
tylko parę funtów i jakieś łachmany, które wpakował do plecaka. A dziś siedzi w
luksusowym domu, nosi markowe ubrania i nie martwił się o głupie oceny. Wolał
takie życie u boku Toma- głowy całej grupy.
- Hej, z tyłu za
tobą! – ożywił się Jordan widząc na ekranie telewizora grę.
- Widzę przecież – bąknął brunet obrzucając czarnowłosego
oskarżycielskim spojrzeniem. Nagle drzwi
ich domu otworzył się, a Alec ujrzał długonogą blondynkę. Włosy falami opadały jej na ramiona, a czarny
strój doskonale opinał jej ciało podkreślając kobiece atuty. Była ładna. Bardzo
ładna i ona zdawała sobie z tego sprawę – pomyślał Lewis. Nie wiedział jednak,
co dziewczyna robiła na ich terenie. Ostatni i pierwszy raz kiedy ją widział groziła
jego szefowi. Hayley Butler postąpiła parę kroków do przodu zatrzaskując za
sobą drzwi.
- Witam panowie – uśmiechnęła się chłodno przez krótki czas
łapiąc z brunetem kontakt wzrokowy. Jordan wstał przybierając czujną postawę,
przez co mięśnie na jego ramionach napięły się widoczne przez cienki materiał
koszulki o kolorze ciemnej zieleni.
- Butler – blondyn odezwał się zaskoczony – Co ty tu robisz?
- Miło, że poznajesz – uśmiechnęła się blado – Chciałam odwiedzić
starych znajomych – przeszła przez salon siadając obok mnie na kanapie – Cześć jak
ci to było… Jace? Mike? Simon? – uniosła brew
- Alec – niebieskooki opanowanym tonem odparł chociaż, był
bardzo zdziwiony zachowaniem jego potencjalnego wroga.
- No właśnie! –dziewczyna
melodyjnie się zaśmiała mierzwiąc brązowe jego brązowe włosy wykładając
nogi w wysokich czarnych szpilkach na mały drewniany stolik do kawy. Zmieszany
Alec spojrzał na Jordana, który dalej stał.
- Butler co ty do cholery wyrabiasz? Weszłaś na nasze
terytorium tym samym złamałaś…
- Ten pierdolony kodeks czy chuj wie co – lekceważąco machnęła
ręką – Ale – zawiesiła palec wskazujący z rubinowym pierścionkiem na nim w
powietrzu – Nie pomyślałeś, że chcę przejść do was – uśmiechnęła się
- A chcesz? – po pewnym czasie milczenia wykrztusił
doszczętnie zmieszany Jordan
- Nie – odparła dalej się uśmiechając i wyciągając z pod
kurtki czarną broń – Wisicie mi nowiuśki
samochód – westchnęła bawiąc się czarnym
przedmiotem.
Super . Szkoda tylko że taki krótki
OdpowiedzUsuńBiedna Hayley. Szkoda mi jej, nikt jej nie wierzy, mam takie wrażenie, że Harry coś do niej czuje aww...
OdpowiedzUsuńKrótki nie krótki, liczy się jakość nie długość, bo gdyby był na dziesięć stron w Wordzie, a beznadziejny nikt by się nie zadowolił. Wątpie, że mógłby ci wyjść zły, bo to niemożliwe. Kiedy będziesz mogła dodać następny? Tak tylko się pytam, bo uwielbiam tego bloga.
P.S Znalazłaś się w zakładce "Polecam" u mnie: i-back-for-you.blogspot.com zapraszam :)
Awwwwwwwww.....miałam komentować każdy rozdział...przepraszam zawiodłam :(
OdpowiedzUsuńAle od tej pory nie mam już sporych zaległości w czytaniu tego cuda, więc komentuję :3333
Rozdział jest super. Nie dziwię się, że nikt jej nie wierzy, nie ma "sensownych" argumentów potwierdzających jej plan działania...i tak jak dziewczyna komentująca powyżej stwierdzam, że Harry coś do niej czuje.
Hmm...mam problem z połączeniem ich imion w "jedność". Bo oby dwa zaczynają się od "Ha"
Może ty masz jakiś pomysł? :p
Dodasz rozdział w piątek?
hmm...mam do cb tyle pytań....
W pełni cię rozumiem, w roku szkolnym nie można prawie nic napisać. Szkoła wykańcza ludzi. Zabiera nam połowę dnia, czasami nawet więcej to powinni zrozumieć, że zwyczajni nastolatkowie mają co innego do roboty, niż uczenie się na testy i kartkówki. Choćby nawet w weekend....a zwłaszcza w weekend :( :(
Pozdrawiam, i do następnego.
P.S Kocham twojego bloga. Jesteś zajebista (buahahhahahahah)
Zrobisz więcej scen miłosnych of Hayley i Hazzy ♥♥♥♥♥ Kocham twojego bloga
OdpowiedzUsuń